poprzedni koniec spis kolejny
Profesjonaliści i profani
Bogusław Jackowski

Słowo „profesjonalizm” cytat stało się niezwykle popularne, podobnie jak słowa „sponsor” i „biznesmen”. Popularność oznacza na ogół degradację. I rzeczywiście: określenie „sponsor” można znaleźć w dziale ogłoszeń powiedzmy matrymonialnych („młoda, zgrabna szuka sponsora”); „biznesmen” kojarzy się z posiadaniem mętnych źródeł dochodu; „profesjonalista” to ktoś, kto wygląda i zachowuje się jak profesjonalista... Określenia „dobrodziej”, „dobroczyńca”, „przedsiębiorca”, „przemysłowiec”, „zawodowiec”, „rzemieślnik” czy „kupiec” nie miały takiego pejoratywnego odcienia znaczeniowego, jakiego nabrały ich współczesne odpowiedniki. Mam wrażenie, że najbardziej ucierpiało jednak słowo „profesjonalizm”: o ile słów „sponsor” i „biznesmen” używa się czasami bez dwuznacznego podtekstu, o tyle w przypadku słowa „profesjonalizm” trzeba dodać przymiotnik „prawdziwy”, jeśli mowa o profesjonalizmie sensu stricto. A już wręcz katastrofalnie przedstawia się odbiór słowa „profesjonalizm” w informatyce.

Nie wiadomo, kto jest profesjonalistą, a kto profanem. Można ubolewać nad tym, że umiejętność „zapalania silnika malucha kijem od szczotki” (Wacław Iszkowski, „Życie programisty – realia i prognozy”, TELEINFO nr 15/1999, 12 kwietnia 1999 r.) uchodzi wśród użytkowników komputerów za oznakę profesjonalizmu, ale kto i jak ma wytłumaczyć, że coś jest tu nie w porządku, skoro użytkownicy stykają się prawie wyłącznie z taką technologią?

Co gorsza, nie wiadomo też, komu ufać. Czy właścicielowi bogatej firmy informatycznej, bo mu się powiodło, więc się pewnie zna na rzeczy? A może zna się tylko na biznesie, co może mieć niewiele wspólnego z informatyką? Czy panu profesorowi wyższej uczelni? A może pan profesor tylko teoretyzuje i ma słabe pojęcie o potrzebach przeciętnego użytkownika? Czy młodemu, dzielnemu człowiekowi, który nabrał małpiej zręczności instalując setki programów na własnoręcznie montowanych pecetach? A może jednak potrzebne są jakieś podstawy teoretyczne? Czy...? A może...?

Zasadniczym powodem zamieszania kompetencyjnego i wielu przykrych konsekwencji zeń płynących jest w moim przekonaniu niski poziom kultury informatycznej społeczeństw. Przecież zaledwie od kilkudziesięciu lat znikomy procent ludzi na świecie korzysta z komputerów – kultura informatyczna nie miała kiedy się rozwinąć. Tym samym w informatyce nie działa jedyny skuteczny mechanizm: wykształcona ewolucyjnie selekcja społeczna.

Wszelkie dyplomy, certyfikaty, stopnie zawodowe, egzaminy, odgórne dekrety i inne formalne sztuczki nie zdadzą się na nic bez społecznej akceptacji. Nie oznacza to, że podejmowanie prób formalizacji jest pozbawione sensu – a nuż któryś schemat się przyjmie? Wygląda na to, że na przykład Europejskie Komputerowe Prawo Jazdy (ECDL – European Computer Driving Licence; Piotr Fuglewicz, „Profesjonalizm w informatyce”, TELEINFO nr 21/1999, 24 maja 1999 r.) się przyjęło. I bardzo dobrze. Ale podstawą – będę się upierał – jest powszechna kultura użytkowania komputerów.

Mój przyjaciel opowiadał mi, jak w latach 30. jego dziadek „wyzwalał się” na mistrza stolarskiego. Miał on wykonać części ruchome do wszystkich okien nowo budowanej kamienicy. Równocześnie wyzwalał się na mistrza drugi adept rzemiosła stolarskiego – ten miał wykonać wszystkie części nieruchome do okien. Wic polegał na tym, że dowolnie wybrany element ruchomy musiał pasować do dowolnie wybranej framugi. Proste i pouczające.

Ten sam probierz można wykorzystywać w informatyce do oceny, czy mamy do czynienia z fachowcem. Słowem kluczowym jest „przekazywalność” – to ona pozwala odróżnić rzetelną wiedzę od wiedzy tajemnej, czyli nierzetelnej, czyli niewiedzy. W ten sposób można identyfikować wszelkich szarlatanów – będą oni utrzymywać, że dysponują wiedzą nadprzyrodzoną, niemożliwą do przekazania.

Zastanówmy się przez chwilę nad systemem operacyjnym, który zmonopolizował środowisko pecetowe. Profesjonalista projektujący system powinien sobie zdawać sprawę z tego, że czasami potrzebne jest dostosowanie systemu do specyficznych potrzeb. I co? Guzik z pętelką! Ani przeciętny użytkownik, ani profesjonalista nie ma nic do gadania: projekt systemu zasadza się na ukryciu najistotniejszych elementów regulacyjnych tak głęboko, że najskuteczniejszym środkiem okazują się magiczne działania w rodzaju „odinstalować-zainstalować” czy „wyłączyć-włączyć”. Potrzebni są więc nie mistrzowie rzemiosła, ale mistrzowie magii.

Profesjonaliści profesjonalistom zgotowali ten los? Moim zdaniem świadczy to dobitnie o ich braku po obu stronach barykady: i wśród producentów, którzy wciskają buble, nonszalancko traktując odbiorców jak nierozumne masy, i wśród odbiorców, którzy zachowują się jak nierozumne masy, akceptując pokornie mierną jakość produktów i niekorzystne warunki gwarancyjne.

Na razie musimy się przyznać do bezradności. Co najwyżej możemy się pocieszać, że może już – kto wie? – jesteśmy brakującym ogniwem między informatycznymi profanami a profesjonalistami.


poprzedni start spis kolejny